Czy dostanę pieniądze za uczenie dziecka w domu?
Po ostatnim wpisie Koszty edukacji domowej dostałam ciekawe pytania. Pierwsze brzmiało: dlaczego opisałam tylko koszty, a nie uwzględniłam subwencji, którą państwo przekazuje na uczniów z edukacji domowej. Drugie natomiast dotyczyło wątpliwości: czy dostanę pieniądze za uczenie dziecka w domu, w edukacji domowej. W społeczeństwie funkcjonuje mit, że pieniądze za uczenie dziecka w domu w trybie edukacji domowej dostają rodzice. Rzeczywistość wygląda jednak inaczej. Prawda jest jednak taka, że subwencję za ucznia w edukacji domowej otrzymuje szkoła, do której zapisane jest dziecko. Tak więc rodzice nie otrzymują żadnych środków finansowych ani za uczenie dziecka w domu ani na pokrycie dodatkowych kosztów, które ponoszą. Szkoła natomiast z otrzymanych funduszy pokrywa koszty egzaminów, konsultacji, zajęć dodatkowych itd. W ostatnich latach ta subwencja jest zmniejszana, obecnie szkoła dostaje na ucznia w ED tylko 60% środków, jakie przysługują uczniowi uczącemu się stacjonarnie.
Kogo w takim razie stać na edukację domową?
Koszty edukacji, które opisałam w ostatnim wpisie, nie są stałe. Nie musisz brać udziały we wszystkich spotkaniach, możesz się zdecydować na kilka wybranych. Pokazałam, jakiego rzędu to są koszty, żeby osoby zastanawiające się nad edukacją domową miały pełne rozeznanie. Bywają miesiące, gdzie poza angielskim nie chodzimy na żadne płatne zajęcia, bywają takie, gdzie tych zajęć mamy sporo. Wszystko zależy od tego, ile środków zdecydujemy się w danym miesiącu na to przeznaczyć i jakie są nasze możliwości finansowe.
Jak to tyle kosztuje, to znaczy, że obydwoje rodzice muszą pracować? Co wtedy z edukacją dzieci?
Jak łączyć pracę z edukacją domową to temat na osobny wpis, który już dojrzewa w moim notatniku. Edukowanie dzieci w domu nie oznacza jednak, że koniecznie oboje rodzice muszą pracować. To jest kwestia priorytetów i tego, z czego jesteśmy w stanie zrezygnować. Moje dzieci nie noszą drogich, markowych ubrań, na wakacje zwykle jeździmy do zaprzyjaźnionej gaździny, u której czeka na nas prosto wyposażony pokój, albo biwakujemy pod namiotem. Tak wybraliśmy i tak każdego dnia wybieramy, żeby być ze sobą.
Od 20 lat pracuję na pełny etat z kilkumiesięcznymi okresami macierzyńskiego (góra 4 miesiące). Mąż też pracuje, bo żeby dzieci miały namiastkę życia rówieśników nie ma u nas w kraju innego wyjścia dla rodziny z 5 dzieci. Nawet pandemii zarówno moja jak i męża praca nie mogła być wykonywana zdalnie. Wręcz mieliśmy zwiększona ilość obowiązków. Poziom edukacji w Polsce mnie przeraża, a podejście chroniące własny tyłek większości nauczycieli to dramat każdego rodzica. Czy jest jakakolwiek szansa żeby uzyskać dopłatę jakbym tą 5 dzieci chciała uczyć w domu? Kiedyś wszyscy byli zapracowani i było to sprawiedliwe, teraz rodziny wielodzietne albo biedują… Czytaj więcej »
Rodzice uczący dzieci w domu nie dostają żadnej dopłaty. Subwencja oświatowa przekazywana jest do szkoły, do której zapisane jest dziecko i w ramach otrzymanych środków szkoła zapewnia przeprowadzenie egzaminów oraz zajęć dodatkowych. Oferta zajęć jest różna w zależności od szkoły, dobrze jest zrobić rozeznanie, co dana szkoła oferuje.
Przejście na edukację domową chociaż ogranicza część wydatków szkolnych (komitety, składki, materiały szkolne, plecak, strój na wf itd) to też wiąże się z dodatkowymi kosztami (programy do nauki czy zajęcia językowe). Można oczywiście je ograniczać, ale wtedy potrzebny jest większy nakład włąsnego czasu na pracę z dziećmi.
Od dwóch lat pracuję jako edukatorka domowa. Moja droga do tego zawodu była podobna, jak u innych osób: nauczycielka w szkole państwowej, potem podyplomówka (robiłam na WSKZ – świetnie materiały i organizacja) i później praca z dziećmi znajomych i z czasem polecenia. Nic nie odda tej satysfakcji jaką mam widząc rozwój dzieci, którym mogę poświęcić całkowicie swoją uwagę, w spokojnych warunkach domu. Dzieci są wyspane, wypoczęte, spokojne, aktywne. Mam bardzo dobre doświadczenia.
Mamy aktualnie w naszym grafiku kilka zajęć online. Część organizuje nam szkoła, kilka mamy prywatnie. Dzieci je bardzo lubią. Są ciekawie prowadzone i ich celem jest przekazanie wiedzy, a nie ocenianie dziecka i ciągłe sprawdzanie co umie, a czego nie. Kiedyś przychodziła do nas do domu anglistka, ale później nie mogłam już znaleźć nikogo odpowiedniego, kto chciałby przyjechać „na wieś”. Nam pozostają więc zajęcia przez internet i przyjazdy do miasta na zajęcia w szkole przyjaznej ED.
Ja miałam teraz półroczną próbkę przymusowej ED zerówkowicza w połączeniu z pracą z domu na niemal cały etat i opieką nad 2-latkiem. To da się pogodzić przy odrobinie gimnastyki i wsparciu osób z zewnątrz (w moim przypadku płatnym), ale myślę, że dużo bardziej komfortowo mogłoby się to udać przy pracy na pół etatu (to teraz, ale w związku z tym, że są wakacje i dzieci są w ferworze wyjazdów wszelakich to nie praktykujemy jakoś takiej sformalizowanej nauki).
Edukacja zdalna i edukacja domowa to dwie bardzo odległe od siebie rzeczywistości. W edukacji domowej zawsze masz wybór, w jaki sposób, kiedy i czego się uczysz. W edukacji zdalnej materiał do nauki i termin narzuca Ci nauczyciel. Po zamknięciu szkół pojawiały się głosy, że teraz cała Polska jest w ED, ale jedynym punktem styku tych dwóch światów było to, że dzieci nie chodziły do szkoły.
A praca na pół etatu jest jednym z rozwiązań. Sama tak pracuję od początku naszej edukacji domowej i bardzo dobrze nam się taki układ sprawdza.