Zajęcia dodatkowe dla dzieci

zajęcia dodatkowe dla dzieci w edukacji domowej - nauka gry na pianinie

Zajęcia dodatkowe – przemyślenia

Zajęcia dodatkowe dla dzieci zawsze spędzały mi sen z powiek. Czy powinni chodzić na takie zajęcia, a jeśli tak, to na które? Czy jeśli widzę pewne talenty, to mam sugerować/narzucać ich rozwijanie, czy czekać aż dziecko samo będzie chciało się w tym kierunku rozwijać? A jeśli teraz nie podejmie takiej decyzji, a w przyszłości będzie miało żal, że jako dorosła i bardziej doświadczona osoba trochę go do szczęścia nie przymusiłam? Wyobrażam sobie taką wagę z wielkimi szalami (pamiętam jeszcze taką z domu rodzinnego, która wraz z rozwojem techniki skończyła jako podstawka do kwiatków). Próbuję na niej równoważyć wady i zalety różnych rozwiązań, zanim wdrożę je w życie.

PLUSY ZAJĘĆ DODATKOWYCH

  • rozwój fizyczny i umysłowy
  • rozwój pasji i zainteresowań
  • poszerzanie horyzontów
  • spotkania z osobami o podobnych zainteresowaniach

 

 

MINUSY ZAJĘĆ DODATKOWYCH

  • przemęczenie i mniej czasu na odpoczynek
  • mniej  czasu na zabawę swobodną i na nudę
  • mniej czasu na kontakty z rodzicami, rodzeństwem i rówieśnikami (trudno o takie interakcje na zajęciach sportowych czy indywidualnych lekcjach)
  • bardzo często wprowadzają do życia dodatkowy pośpiech, bo przecież trzeba zdążyć na czas
  • czasem udział w nich jest wynikiem presji rodziców, którzy realizują swoje plany i ambicje 
waga szalkowa, na której można zważyć plusy i minusy zajęć dodatkowych dla dzieci

Jak w tym wszystkim się odnaleźć, żeby nie zrobić dziecku krzywdy, ale też żeby nie zaprzepaścić jego talentów? Żeby to „mniej czasu” nie zamieniło się w „brak czasu”? 

Nasz pomysł na zajęcia dodatkowe dla dzieci

Gdy nasi synowie chodzili jeszcze do placówek szkolno-przedszkolnych, przyjęliśmy zasadę, że ilość atrakcji jest dostosowana do wieku. Pierwsze zajęcia dodatkowe dzieci mogły sobie wybrać w zerówce. Pierwsze i jedyne. Warunek był taki, że obserwujemy ich zachowanie, i jeżeli stwierdzimy, że pojawiło się przemęczenie, to przerywamy udział w zajęciach. Z każdym rokiem szkolnym podejmowaliśmy decyzję, czy dziecko może w sposób zorganizowany rozwijać kolejne zainteresowania, czy jeszcze musi poczekać. Taki system wypracowaliśmy sobie w czasie naszych małżeńskich rozmów o wychowywaniu naszych dzieci. Trochę było w nim naszego doświadczenia, trochę doświadczenia „podpatrzonego” od bliższych i dalszych znajomych. Oczywiście to były główne założenia, które modyfikowaliśmy w odniesieniu do poszczególnych naszych synów. I jak to zwykle bywa: teoria teorią, a w praktyce i tak trzeba ciągle wszystko weryfikować i dopasowywać do bieżącej sytuacji.

 

Zajęcia dodatkowe dla dzieci za czasów szkolno-przedszkolnych

Najstarszy zawsze wykazywał talent do piłki nożnej i był wyjątkiem od naszej zasady, bo na zajęcia do klubu piłkarskiego trafił już jako 3-latek. Nawet treningi 2x w tygodniu nie były w stanie wyczerpać jego energii. Po powrocie do domu potrafił jeszcze 1-2h grać dalej na podwórku. Gdy poszedł do drugiej zerówki (z powodu zamieszania z wysyłaniem 6-latków do pierwszej klasy zaliczył zerówkę przedszkolną i szkolną), dostał zgodę na udział w zajęciach szachowych. Bardzo mu się to podobało, a ja wiedziałam, że ma świetnego nauczyciela. Okazało się bowiem, że trener, który szkolił mnie w zamierzchłych czasach, ciągle pracuje z dziećmi w tym samym klubie. Ale po półtora miesiąca zakończyliśmy tę przygodę. Dojazdy okazały się dla Młodego zbyt męczące i dwa razy zasnął w tramwaju w czasie powrotu. I choć wiedziałam, że szachy są świetne pod wieloma względami, to przemęczone dziecko niewiele dobrego z takiej aktywności wyniesie.

Potrzeba rozwoju była jednak w nim na tyle silna, że jak tylko odpoczął, to wymyślił, że będzie grał na skrzypcach. Nie mam w zwyczaju rzucać się od razu na realizację dziecięcych pomysłów. Nie chcę tracić czasu na szukanie możliwości ich realizacji, jeżeli po miesiącu czy dwóch dziecko całkowicie o tym zapomina. Może gdybym miała jedynaka, to sprawa wyglądałaby inaczej, ale przy czwórce muszę szanować swoje siły 🙂 Tak więc przez dwa czy trzy miesiące temat skrzypiec powracał, a my się temu tylko przyglądaliśmy. Gdy jednak pojawił się pomysł, że należy napisać prośbę o instrument do świętego Mikołaja, należało już szybko zareagować. W końcu nie można narażać na szwank reputacji świętego 😉 Umówiliśmy się więc z Młodym, że wypożyczymy skrzypce ze szkoły muzycznej i poszukamy kogoś, kto będzie do nas przyjeżdżał na lekcje. No i okazało się, że pierworodny talent muzyczny ma, a nauczyciel nie mógł się go nachwalić. Tylko chęć do ćwiczeń jakoś trudno mi było w synu obudzić.

Talent ma, ale ćwiczyć nie chce…

W tym momencie stanęłam przed problemem, z którym boryka się chyba większość rodziców dzieci grających na jakimś instrumencie. Na ile pilnować codziennego ćwiczenia? Przymuszać do niego, czy też odpuszczać? Ja też grałam na instrumencie od najmłodszych lat. Pamiętam godziny spędzane na ćwiczeniach, gdy za oknem świeciło słońce a przez okno dobiegały odgłosy dzieciaków z podwórka. I pewnie nie raz się na to buntowałam, chociaż takie obrazy jakoś nie zostały w mojej pamięci. Rekompensowały to z pewnością te wszystkie miłe chwile związane z występami i konkursami, ale ceną były ograniczone relacje z rówieśnikami. Teraz stałam po drugiej stronie barykady. Młody skrzypek ćwiczyć codziennie nie chciał i ciągłe próby motywowania go do tego spełzały w większości na niczym. Miałam do wyboru albo frustrować się codziennie, że „marnuje talent” i złościć na brak ćwiczeń, albo sobie i jemu odpuścić. Moje zaangażowanie w pilnowanie jego gry odbijało się rykoszetem na reszcie rodziny. Doszliśmy do wniosku, że koszt takiej muzycznej edukacji jest zbyt wysoki, więc ostatecznie odpuściliśmy. Wygrała piłka nożna.

Zajęcia dodatkowe dla dzieci w czasie naszej edukacji domowej

Gdy wyrwaliśmy się z systemu, problem dodatkowych aktywności powrócił ze zwielokrotnioną siłą. W pierwszym roku ED pozostaliśmy w dotychczasowym trybie. Tak jak już wspominałam wcześniej tutaj, ten pierwszy rok był skupieniem większości naszej uwagi na rodzinie. Wszyscy uczęszczali na piłkę nożną (1 x w tygodniu), starsza trójka na krav magę (też 1 x w tygodniu). To był nasz odpowiednik wu-efu. Najstarsza dwójka dodatkowo przez jakiś czas chodziła na robotykę (również 1 x w tygodniu). To był krótki okres, bo okazało się, że zajęcia są tylko pracą odtwórczą. Zamiast poznać znaczenie poszczególnych mechanizmów i spróbować coś samodzielnie stworzyć, należało składać dokładnie to, co jest na instrukcji. Szkoda było na to czasu. Robotykę w drugim semestrze zastąpił angielski. I na tym kończyła się nasza dodatkowa aktywność.

Całkowicie inaczej wyglądało to natomiast w drugim roku ED. Okrzepliśmy, zaczęliśmy nawiązywać znajomości i integrować się ze społecznością. Doszliśmy do wniosku, że warto wykorzystać możliwości, które daje edukacja domowa. Zaczęliśmy brać udział w różnych warsztatach, na które dotychczas nie było czasu. Gdyby wymienić nasze zajęcia z tego drugiego roku edukacji domowej, to zebrałoby się ich całkiem sporo. Lista cotygodniowych zajęć przedstawiała się następująco

  • piłka nożna
  • krav maga
  • warsztaty teatralne
  • warsztaty ceramiczne
  • angielski
  • skauting

Jak wybieramy zajęcia

Staram się ustalać z chłopcami, co w danym momencie jest dla nich najciekawsze i w jaką stronę chcieliby się rozwijać. Nie chcę zmuszać ich do udziały w zajęciach niezgodnych z ich zainteresowaniami. Wyjątkiem były właśnie w tym drugim roku ED warsztaty teatralne. To był całkowicie mój pomysł oparty na obserwacji dotychczasowych zajęć, na których brakowało interakcji między dziećmi. Tak więc oznajmiłam moim chłopakom, że nie ma bat i na jeden cykl warsztatów (czyli 10 spotkań zakończonych przedstawieniem) muszą chodzić. Oczywiście pojawiło się niezadowolenie i głosy sprzeciwu. Poopowiadałam im wtedy, że będą uczyć się pracy z własnym ciałem, głosem, mimiką. To ich trochę zaciekawiło. Za chwilę mieli już setki pomysłów na wykorzystanie tych umiejętności. Jednym z nich był egzamin, gdzie z kamienną twarzą czytają pytania, na które nie znają odpowiedzi. A na kolejny cykl już sami pilnowali zapisów, bo warsztaty okazały się strzałem w dziesiątkę. 

Wszystkie wymienione wcześniej zajęcia odbywały się raz w tygodniu i nie zawsze dla wszystkich. Najmłodszy chodził tylko na 3 z nich, żeby mieć namiastkę grupy przedszkolnej, ale na tym nie kończyła się nasza dodatkowa aktywność. Do tego dochodziły jeszcze warsztaty organizowane jako pojedyncze wydarzenia lub cykle 2-4 spotkań. Było gdzie jeździć. Mój Mąż z przerażeniem obserwował pojawiające się w kalendarzu wpisy o kolejnych zajęciach muzealnych czy wyjazdach. Moich synów wszystko interesowało – od pszczół, przez historię naszego miasta, fizykę, geologię, aż po dinozaury, funkcjonowanie straży pożarnej i planszówki. Nie pamiętam, by jakiś temat został przez nich odrzucony.

Czy muszę chodzić na te same zajęcia co starszy brat?

Gdy dzieci w domu jest mniej, to rodzice mogą się dzielić wożeniem ich na całkowicie odmienne zajęcia. Ja wiem, że przy mojej czwórce nie możemy sobie na taki luksus pozwolić. Na szczęście w wielu przypadkach działa u nas mechanizm, że też chcę spróbować tego co starszy brat. W taki sposób wszyscy znaleźli się na piłce nożnej, choć przez długi czas chodził tylko najstarszy. Warsztaty teatralne chce kontynuować środkowa dwójka, a najmłodszy czeka z niecierpliwością na swoją kolej. Pierworodny podjął już decyzję, że na te zajęcia nie wróci, choć talent aktorski ma. Oprócz pani na zajęciach, która dwukrotnie obsadziła go w głównej roli, dostrzegła go też ciocia-aktorka 😉 No ale cóż. Jest już na tyle świadomy, że nie mam zamiaru dyskutować z jego decyzją. Wyrobił więcej niż minimum, bo wziął udział w drugim cyklu. Więcej zachęcać go nie będę, choć widząc jego grę i reakcję publiczności najzwyczajniej mi szkoda, że nie zobaczę go już na deskach w teatrze.

Nie ma przymusu chodzenia na te same zajęcia, choć zdecydowanie ułatwia to rodzinną logistykę. Jedynie krav maga i zajęcia z angielskiego są obecnie dla wszystkich obowiązkowe. Mają one u nas status zajęć „szkolnych” i udział w nich nie podlega dyskusjom. A gdy ktoś już w czymś nie chce brać udziału? Ma do tego pełne prawo, ale tak jak przy rozpoczęciu zajęć, tak i przy ich kończeniu, nie robimy tego pod wpływem chwili. Przez miesiąc lub dwa obserwujemy wyjścia na dane zajęcia. Bo może problem leży całkiem gdzie indziej i np. w tym czasie dzieje się w rodzinie coś ciekawego, czego po prostu jest szkoda?

Niektóre pomysły chłopaków ciągle czekają na realizację. W planach jest regularny basen z tatą (żeby wykorzystać jednocześnie ten czas na budowanie relacji). Ja oswajam się z zajęciami na ściance wspinaczkowej, które są marzeniem naszego najbardziej ruchliwego dziecka. Wiem, że nie wszystko zrealizujemy, bo nie damy rady im tego zafundować. Jak sama nazwa wskazuje są to tylko zajęcia dodatkowe. Jest wiele ważniejszych wydatków w rodzinie, a nie każde zajęcia uda się znaleźć w ofercie sponsorowanej przez miasto czy gminę.

Pytanie – czy rodzice dadzą radę

Wszystko super – zajęcia ciekawe, a dzieci zadowolone. Tyle że na większość tych warsztatów trzeba je było wozić, więc znowu wpadliśmy w rolę szofera, jak za dawnych czasów szkolnych. Taki jest urok mieszkania na wsi. Niby do miasta mamy blisko, ale komunikacyjnie jest to dramat. Dużo mi dał ten drugi rok. Dzięki jego intensywności doświadczyłam tego, że żadna skrajność nie jest dobra. I choć sama w wielu warsztatach brałam udział i byłam tak samo zachwycona jak dzieci, to jednak w bieżącym roku szkolnym idę na odwyk 😉

Kończymy przygodę z piłką nożną. Być może wróci na nią najmłodszy w przyszłym roku, ale to jeszcze nie jest pewne. Zawieszamy na semestr zajęcia teatralne. Jest szansa, że pojawią się w szkole, gdzie są zapisani chłopcy. Będziemy wtedy rozważać udział w tych warsztatach jako element poznania się z nauczycielką języka polskiego. Pozostaje na placu boju krav maga, angielski i skauting, czasami będziemy na ceramice. Z nowości dojdzie uniwersytet dzieci. Będzie sporo jeżdżenia w soboty, ale plus tych zajęć jest taki, że nie skupiają się na jednej dziedzinie (poza grupą dla 13-latka). Będzie więc coś ze świata sztuki i ze świata matematyki, trochę biologi i trochę historii. Taka różnorodność pozwoli dzieciakom odkryć, czy jest jakiś temat, który chcieliby w kolejnym roku eksplorować. A ja będę się zachwycać tym, że zbliżamy się do osiągnięcia równowagi pomiędzy zaangażowaniem w zajęcia dodatkowe a tworzeniem przestrzeni na swobodną zabawę i odpoczynek.

Wyszedł mi całkiem długi wpis. Jeżeli dotarłeś aż dotąd, to będę wdzięczna za informację, czy taka długość nie była dla Ciebie męcząca. Napisz mi, czy lepsze są krótsze artykuły i tworzenie serii z danego tematu (jak np przy opisie pierwszego naszego roku  edukacji domowej dostępnego tutaj), czy też wolisz o wszystkim przeczytać za jednym razem? Jeżeli nie chcesz pozostawiać po sobie śladu na stronie, zawsze możesz skorzystać z formularza kontaktu tutaj.

Nie przegap kolejnych wpisów – zapisz się na newsletter!
Subscribe
Powiadom o
guest
4 komentarzy
najnowszy
najstarszy oceniany
Inline Feedbacks
View all comments
Iza
Iza
2 miesięcy temu

U nas zawsze kwestia zajęć dodatkowych jest wyzwaniem.
W maju ubiegłego roku obiecałam sobie że w tym roku zrezygnujemy z wszystkiego ale już na chwilę obecną wiem, że potrzeba kontynuowania tego co sprawia dzieciom przyjemność jest silniejsza…

Moniqa
Admin
2 miesięcy temu
Reply to  Iza

Doskonale rozumiem te dylematy. O ile sprawia przyjemność, jest w zasięgu finansowym (i ewentualnie logistycznym) rodziców, to upraszcza to decyzje. Gorzej, gdy trzeba wybierać, chociaż to też uruchamia wtedy nowe pomysły na realizację danych zajęć. Mi mentalnie najtrudniej było w sytuacjach, gdy ewidentnie synowie mieli jakiś talent, ale nie chcieli już się tym dalej zajmować.

Marta
Marta
1 rok temu

Bardzo ciekawy wpis, dobrze, że długi i wyczerpujący temat.

Moniqa
Admin
1 rok temu
Reply to  Marta

Dziękuję 🙂 Mam w temacie zajęć dodatkowych kilka nowych przemyśleń i mam zaplanowany nowy wpis. Mam nadzieję, że już w tym roku nic szczególnego mnie w życiu nie zaskoczy i będę mogła wrócić do regularnego publikowania nowych treści.