Pytania jak, gdzie, kiedy, po co, dlaczego zacząć edukację domową

Pierwszy rok w edukacji domowej – wnioski

Pierwszy rok w edukacji domowej za nami

Jeżeli nie czytałeś, drogi Czytelniku, wpisów dotyczących naszych początków w ED, to zapraszam Cię najpierw do ich przeczytania tutaj i tutaj. A jeśli już poznałeś naszą historię, to możesz przystąpić do dalszej  lektury.

Wszystkie egzaminy zaliczone i możemy już odetchnąć z ulgą. Mamy wakacje, choć w kalendarzu dopiero zaczął się czerwiec. Decyzja, co do naszej przyszłości w edukacji domowej też już została podjęta. Chłopcy jednogłośnie zdecydowali, że chcą kontynuować naukę w domu, a my poparliśmy ich wybór. Dlatego zostajemy. Na kolejny rok. A za rok znowu zadamy sobie pytanie „Co dalej? „.  Teraz przyszedł czas na wyciągnięcie wniosków, żeby nie powielać nieskutecznych metod. Czego na pewno nie powtórzymy, do czego będziemy wracać a co wymaga modyfikacji? Poniżej przedstawiam Ci krótkie podsumowanie, z nadzieją, że moje doświadczenia przydadzą Ci się do tworzenia własnych planów. Na początku na pewno jest to trudne. Później idzie trochę łatwiej, a mam nadzieję, że z czasem staje się to rutynowe 🙂

Warsztaty i spotkania integracyjne

Zanim zaczęliśmy ED to wszędzie czytałam, że daje ona możliwość uczestniczenia w wielu nieszkolnych zajęciach edukacyjnych, warsztatach, pokazach itp. A tymczasem my przez pierwszy rok właściwie nie zawarliśmy żadnych nowych znajomości, ani na takich zajęciach nie bywaliśmy. Edukacyjnie zamknęliśmy się w czterech ścianach, jeżeli można to tak napisać. Stresowało mnie, czy zdążymy przerobić materiał, czy chłopcy nauczą się na tyle, by zdać egzaminy, czy ja się sprawdzę w roli ich nauczyciela.Ten pierwszy rok w edukacji domowej upłynął nam pod hasłem skupienia się głównie na sobie. Łączenie pracy zawodowej, przygotowywanie i wyszukiwanie materiałów do nauki, pomoc w sprawdzaniu wiedzy – to było dla mnie nie lada wyzwanie. Nie znaczy to, że się z nikim nie spotykaliśmy, bo spotkań towarzyskich trochę było. Nie braliśmy jednak udziału w życiu lokalnej grupy ED, a moje wyobrażenia co do tego aspektu naszej nauki były wcześniej trochę inne. Tak więc ta część naszego życia wymagać będzie sporych modyfikacji, zwłaszcza że spotkania odbywają się w Mieście, a my mieszkamy pod Miastem. Chyba, że…

Zmiany w pracy

Kolejny element do zmiany nasuwał się sam – potrzebowałam zmodyfikować rytm mojej pracy. Wymyśliłam sobie, że gdybym pracowała po 5h dziennie, to jeden dzień miałabym wolny. Wtedy znalazłabym czas na dłuższe „konsultacje”, gdy omawiamy film czy książkę, albo zamieniam się w korektorkę, by wprowadzać poprawki do napisanych tekstów. No i przede wszystkim taki wolny dzień oznaczałby możliwość uczestniczenia w warsztatach albo spotkaniach integracyjnych.

Łatwo wymyślić – trudniej zorganizować. Do realizacji takiego planu potrzebowałam zgody dwóch moich szefów – jednego z firmy, gdzie jestem zatrudniona, a drugiego z firmy, gdzie jestem oddelegowana do pracy. Po raz kolejny jednak przekonałam się, że warto rozmawiać w pracy o swoich potrzebach i od września będę pracowała 4 dni w tygodniu. (Podobnie było, gdy starałam się o staż w mojej obecnej firmie. Wiedziałam, że nie mogę sobie pozwolić na pracę po 8h przez cały tydzień i bardzo klarownie przedstawiłam mojej możliwości. A gdy po stażu podpisywaliśmy umowę, to udało mi się wynegocjować 3 dni pracy w domu, a później cały tydzień. I nie startowałam z pozycji jakiegoś super-eksperta, a wręcz przeciwnie – byłam „świeżakiem”, który właśnie się przebranżowił). Ta zmiana w rytmie mojej pracy dużo nam ułatwiła.

Tryb nauki

Jak już wspomniałam we wcześniejszym wpisie o układzie zajęć w edukacji domowej , po dwóch miesiącach nauki w rytmie szkolnym zmieniliśmy nasze podejście na bloki przedmiotowe. Polegało to na tym, że wybieraliśmy terminy egzaminów mniej więcej w odstępach miesięcznych i w tym czasie nauka najczęściej ograniczała się do wybranego przedmiotu. Było to zdecydowanie lepsze dla nas niż nauka wszystkich przedmiotów równocześnie. Ale też nie było doskonałe. Zabrakło nam czasu na języki, a skumulowany materiał z polskiego czy angielskiego śnił mi się po nocach. Potrzebne więc były modyfikacje. Najstarszemu ten system ogólnie przypadł do gustu, a w rozmowach o jego poprawkach oboje zgodziliśmy się, że polski i angielski powinny nam towarzyszyć przez cały rok i wtedy będzie dobrze. 

Młodsi chłopcy nie mieli za dużo zastrzeżeń do swojej nauki. Rozwiązywanie zadań z książki to była dla nich super rozrywka, a większości rzeczy i tak uczyli się przy okazji domowych czynności czy rodzinnych spacerów. Bo ile jest wszystkich sztućców naszykowanych do kolacji? A jeżeli przyszliby teraz goście, to ile jeszcze trzeba by dołożyć talerzy? Itp. i itd.. 

Wspomagacze

Nie obyło się bez elektronicznych „wspomagaczy” nauki. Pozwalały mi one sprawdzać zdobytą wiedzę, ale też w wielu przypadkach zastępowały nauczyciela. Doczekałam się też czasu, że moje dzieci wybierały programy edukacyjne zamiast bajek. Jak się potem dowiedziałam, robili zawody, kto szybciej wyposaży swoją postać w dodatkowe elementy. Żeby zdobyć potrzebne na zakupy dukaty, trzeba odpowiedzieć na pytania z ortografii lub wykazać się znajomością pisemnych form wypowiedzi. No cóż… Nauka jako skutek uboczny. Bardzo mi się taka koncepcja podoba. Na topie przez cały rok były programy Gdańskiego Wydawnictwa Oświatowego: Matlandia i Matlandia Junior, Władcy Słów i Histlandia. Problemem jest tylko to, że korzystali z nich bardzo intensywnie, więc na przyszły rok muszę poszukać czegoś nowego.

Ten pierwszy rok w edukacji domowej pokazał mi, ile czeka mnie pracy w przyszłości. I nie chodzi mi tylko o organizację nauki, pomoc w wyjaśnianiu nieznanego materiału czy wożenie na egzaminy.  Mam na myśli pracę na samą sobą, nad swoimi przekonaniami i ograniczeniami. Ale to już jest temat na inny wpis. Jeżeli chcesz otrzymywać powiadomienia o nowych wpisach na blogu, to koniecznie zapisz się na newsletter. Formularz zapisu znajdziesz poniżej:

 

Subscribe
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments